piątek, 27 czerwca 2014

Sporo czasu minęło od ostatniego postu, tak samo jak od mojego ostatniego wejścia tutaj. Dziwne, tak dobrze prowadziło mi się bloga. Pisało o tym co mnie otacza, co robię, co myślę. Robiłam zdjęcia z myślą wstawienia ich tu. Podzielenia się z wami tym wszystkim. I nagle booom - koniec. Nie mam bladego pojęcia czy to przez brak czasu i zmęczenie, czy przez to, że zaszły spore zmiany i jakby, hmm... nie miałam na co narzekać? Nie jestem typem człowieka, który dzieli się swoim szczęście z wszystkimi dookoła, opisuje jaka to cudowna miłość go dopadła itp. Bardziej pasowało mi marudzenie, że to jest złe, to też, tamto chujowe... Nic nie poradzę. Lubiłam użalać się nad tym co niosę na barkach. Przestały kleić się zdania, myśli, wszystko zrobiło się jakieś inne. Zbyt przejrzyste. Nowe. Nie było nad czym rozmyślać, czego analizować ani nad czym się rozczulać. Muszę przyznać, że kiedy cały ból znika, automatycznie zmienia się kąt patrzenia na świat i na ludzi. Wypełniając życie szczęściem nie cofam się wstecz. Nie rozpamiętuję. Nie uciekam. Z drugiej strony powielanie tego samego schematu dzień za dniem robi się cholernie irytujące. Ale co zrobię, jak nic nie zrobię. Nie szukam rozrywki (co tłumaczy moją nieobecność wszędzie gdzie się coś dzieje i gdzie teoretycznie powinnam być). Planuję przyszłość. Zmieniłam podejście. Nie wiem. Takie nowe JA - coś w ten deseń. Bywam dość sentymentalna, szczególnie, kiedy siedzę wieczorami przed blokiem i wpatruję się w dym z ćmika. Kurde, nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie on fascynuje. Daje wiele do myślenia. Skłania mnie ku czemuś i akurat dziś skłonił mnie by wejść tu. Tak się zastanawiam, że może nie nadaremno zamieszczałam tu posty. W końcu nie odświeżałam strony z innego IP, żeby nabić ponad 20,5 tysięcy wyświetleń. Może fajnie by było znów coś od czasu do czasu napisać. Może ktoś na to czeka. Może...


tradycyjnie...